... czyli o dniu, w którym język wszystkim nie w jamie, lecz na sercu leży
Anegdota, pewnie przez większość z Was znana, ale dobrych anegdot nie wstydzę się powtarzać: dzwoni telefon Michała Rusinka.
- Halo?- Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Michałem Rusinek?
- Proszę pani, ja się deklinuję!
- Ach, to przepraszam, zadzwonię za pół godziny.

W drodze do pracy towarzyszy mi pewna komercyjna stacja radiowa. Słucham tej stacji z pobudek patriotycznych - pielęgnuję w sobie polskość, tę polskość, która każe cieszyć się z cudzych ułomności. Słucham więc sobie zagranicznych piosenek i czuję, że nie jest jeszcze ze mną tak źle, że krową nie jestem, bo po kwadransie męczy mnie ta sieczka w komercyjnej stacji. Tam błędów na co dzień mniej, ale ile można popełnić błędów, jeśli emituje się właściwie same piosenki? Ale i tamta ekipa wyczuła pismo nosem i włączyła się do akcji czytania szeleszczących wierszyków. Fajne to w gruncie rzeczy, dobrze brzmi między angielskimi przebojami
Strach pomyśleć, co się wydarzy do północy: może pewna modelka, znana z reklamy biustonosza "push-up", oświeci mnie, jak make my polish sexy, może politycy wreszcie zaczną używać poprawnie zdań złożonych. Nie wiem, czy w dniu takim jak ten mam siłę iść do sklepu, by nie usłyszeć: "w czym mogę pomóc?", nie wiem, czy mam ochotę włączać się w różne projekty. Od projektów wolę gotowe przedsięwzięcia i realizacje, podobnie jak udekorowane, zamieszkałe domy od ich projektów właśnie.
A wszystko jakby przepasane wstęgą, miedzą zieloną, na niej z rzadka (dziś częściej) homilianci siedzą. I kazania mi o języku prawią. Wczoraj i jutro walą byki jak torreadorzy na corridzie, ale dziś - dziś wszyscy jesteśmy polonistami, dziś nas to obchodzi, poza tym konkurencja zrobi z tego newsa, a więc i my musimy. Ciekaw jestem, czy wszystkie te stacje telewizyjne, gazety, portale internetowe z tej okazji zatrudniły korektorów i ekspertów od języka, których dawno temu pozbyli się byli, bo czytelnik, głupi, ważne że wejdzie, kliknie, pobierze content, a przy okazji obejrzy reklamy, nawet jeśli nie będzie kontent z byków, które walą państwo redaktorzy. Ważne, by klikalność była, oglądalność i żeby taniej, szybciej, krócej! Więc się posadzi jakąś studentkę-idiotkę, ażeby o Bieberze pisała dla idiotek, które jeszcze studentkami nie są, a jak się okaże, że dwa zdania do kupy sklecić potrafi, to będzie pisała o polityce, w końcu to jeden staw. Sadzawka. Kałuża. Mielizna.
Kończę studia, które - może to ich porażka, a może moja - nie uczyniły mnie językowym purystą; językiem posługuję się tak, jak przy całowaniu z języczkiem - na czuja. 56% Polaków, którzy w ciągu roku do ręki książki nie wzięli (może też dobrze całują, a trzymają się np. posady), z tym czuciem narodowego jęzora może mieć problemy. I pewnie to głównie do nich jest skierowana dzisiejsza akcja. Tylko po co ta fałszywa troska? Język jest co dzień. A z tą troską to jak z religijnością znacznej części Polaków - od święta.
Nie żebym był pesymistą. Podoba mi się to. Raz do roku tylu ludzi uświadamia polonistom, że jednak do czegoś bywają potrzebni. Poza tym Goya, Zagrobelny i inni nagrali specjalne wersje swoich piosenek, z tekstów usuwając znaki diakrytyczne. I eureka! Wreszcie teksty te stały się interesujące i o czymś, nareszcie przykuły moją uwagę.
Język polski jest ą-ę. Ale w pełni tylko na piśmie. Warto pamiętać, że "ę" w wygłosie: ("proszę", "zrobię", "dziękuję" - jeszcze silnie akcentowane!) brzmi druzgocąco, jakoby z ust Izabeli Łęckiej czy pani Dulskiej. A doprawdy trudno mi się zdecydować, czy wolę to nasze społeczeństwo czy społeczeństwo z samych Łęckich lub Dulskich złożone. Chociaż - czy nie na jedno wychodzi?
Napisałbym, że bardzo trafny tekst i że w całości się zgadzam, gdyby nie zdanie:
OdpowiedzUsuń"Więc się posadzi jakąś studentkę-idiotkę, ażeby o Bieberze pisała dla idiotek, które jeszcze studentkami nie są, a jak się okaże, że dwa zdania do kupy sklecić potrafi, to będzie pisała o polityce, w końcu to jeden staw."
To zupełnie nieuzasadnione obrażanie ludzi. Zdziwiłbyś się, autorze, ile takich "idiotek" i "idiotów" weźmie taką pracę z pocałowaniem ręki i będzie pracowicie pisać dla idiotek i idiotów (już bez cudzysłowów) - bo innej pracy zwyczajnie nie dostanie. To nie wina pracowników, że pracodawcy oczekują 15 tekstów dziennie, a za każdy najchętniej płaciliby 2 złote (true story).
Sam kiedyś myślałem, że treści w Internecie tworzą imbecyle. To nieprawda. To ludzie tacy, jak ty i ja. Żadne "studentki-idiotki".
Tomku, wcale nie miałem zamiaru kogokolwiek obrażać. Napisałem to z perspektywy ludzi wyżej, którzy decydują o kontencie i jego jakości, o których i Ty wspomniałeś w komentarzu. Chodziło mi o odzwierciedlenie ich myślenia o dziennikarzach i odbiorcach.
OdpowiedzUsuńNatomiast nie chcę oceniać ich podwładnych. Każdy decyduje za siebie. I nie będę też generalizować - w wielu redakcjach jest - na szczęście - inaczej. Chodzi mi raczej o pewną niebezpieczną tendencję, którą obserwuję, ale to temat na inny tekst.
Pozdrawiam serdecznie!