Banner gora

czwartek, 28 lutego 2013

Przekleństwo komfortu - uwaga na karty zbliżeniowe!

Jeśli na blogu, który ma dotyczyć przede wszystkim kultury, pojawia się post na inny temat, to wiedz, że coś się dzieje.


Dziś ostrzeżenie w związku z dobrodziejstwem kart zbliżeniowych typu paypass czy wave, którymi płacimy coraz częściej za drobne zakupy. Do 50 zł nie musimy wprowadzać PINu, cała transakcja przebiega szybko i wygodnie. I to właśnie szybkość i wygoda spowodowały, że większość banków wycofała z oferty karty bez opcji opłaty zbliżeniowej, pozbawiając nas wyboru i uszczęśliwiając na siłę.
Co prawda od kilku miesięcy pisze się o różnych potencjalnych niebezpieczeństwach, jakie istnieją przy tego typu kartach, jednak niektórzy (jak ja) o części zagrożeń dowiadują się dopiero teraz. 

Jeśli więc posiadasz kartę zbliżeniową, to koniecznie pamiętaj o dwóch ważnych sprawach:

1. Rzecz mniej istotna, choć dla niektórych ważna - transakcja w sposób zbliżeniowy jest rozliczana między bankiem sprzedawcy a Twoim inaczej niż transakcja z użyciem PINu. Przynajmniej tak jest w moim banku, podejrzewam, że nie należy on do wyjątku. Jeśli płacisz za zakupy kartą w sposób tradycyjny, przy użyciu pinu, to w momencie akceptacji transakcji kwota transakcji jest automatycznie blokowana na Twoim koncie. Oznacza to, że jeśli tuż po zakupach zalogujesz się na swoje konto, to zauważysz, że saldo dostępne pomniejszyło się o kwotę transakcji, a jej szczegóły znajdziesz w zakładce "blokady na rachunku" lub w zakładce o podobnym brzmieniu. Po kilku dniach (w zależności od banku i federacji kart - u nas Mastercard lub Visa), transakcja zostaje zaksięgowana na koncie.

Jeśli jednak płacisz kartą zbliżeniowo, to kwota transakcji nie jest automatycznie blokowana na Twoim koncie, zostaje odjęta od salda dopiero po kilku dniach w momencie zaksięgowania, a saldo dostępne przez kilka dni po transakcji pozostaje bez zmian. W ten sposób nie możesz na bieżąco kontrolować stanu swojego konta, szczególnie jeśli robisz często drobne zakupy i płacisz za nie zbliżeniowo. Po kilku dniach może się okazać, że rano po sprawdzeniu dostępnych środków będziesz przekonana/y, że masz jeszcze np. 500 zł i możesz je wypłacić z bankomatu, a popołudniu okaże się, że zostało Ci 360,bo akurat wtedy bank zaksięgował na koncie kilka(naście) zbliżeniowych transakcji z poprzednich dni.

2. Sprawa poważniejsza: pojawia się wiele ostrzeżeń przed nieautoryzowanym użyciem kart zbliżeniowych. Okazuje się, że np. za pomocą telefonu komórkowego można odczytać dane niezbędne do sklonowania karty. Istnieją urządzenia zdolne odczytać dane z karty zbliżeniowej z odległości kilku metrów, nawet jeśli w portfelu trzymasz kilka kart i np. legitymację studencką. Podobny problem dotyczy nowoczesnych paszportów biometrycznych z chipem.
Nie jestem ekspertem w sprawach nowoczesnych technologii, więc odsyłam Was m.in. tutaj: http://niebezpiecznik.pl/post/uniwersalny-atak-na-karty-zblizeniowe/?more
W sklepach internetowych i na portalach aukcyjnych można również kupić specjalne etui, holdery i portfele, chroniące przed wykradzeniem danych z kart zbliżeniowych. Podobno można także przeciąć antenę, która jest wtopiona w kartę, ale tego sposobu raczej nie polecam.

Jeśli macie możliwość przystąpić do ubezpieczenia karty płatniczej - zróbcie to. Mój bank pobiera za to 2 zł miesięcznie, a zawsze daje to jakąś nadzieję na odszkodowanie w przypadku nieuprawnionego jej użycia.

Mamy kryzys, zarabiamy mniej, wszystko drożeje - chrońcie swoje plastikowe pieniądze, by móc więcej wydawać na kulturę!

wtorek, 26 lutego 2013

Jak wyleczyć kaca... po Oscarach

Po raz pierwszy od kilku lat długą, oscarową galę oglądałem na żywo. Zupełnie przypadkiem trafiłem na sam jej początek, emitowany w niemieckiej Pro7 (na szczęście bez tłumaczenia, co wydało mi się przy okazji bardzo ciekawe - czy u naszego zachodniego sąsiada było to standardem?). Pierwszy kwadrans nużących grepsów Setha MacFarlane'a przyjąłem z zażenowaniem i przekonaniem, że za moment wyłączę. Ale gdy tylko ceremonia rozpoczęła się na dobre, emocje wzięły górę. 

Najbardziej cieszę się ze statuetki dla Malika Bendjelloula za "Sugar Mana", bo mocno trzymałem kciuki, mimo że dla wielu był to oczywisty faworyt w kategorii długometrażowego dokumentu. Jest w tym sporo osobistej radości - spotkałem tego człowieka jakieś dwa tygodnie temu w Polsce, w budynku Ambasady Szwecji niedaleko Łazienek, pamiętam jego życzliwość, radość i błysk w oku; niewiele później tę samą radość oglądam, gdy odbiera Oscara. Przypadek Bendjelloula jest optymistyczny także pod innym względem - "Sugar Man" to jego pełnometrażowy debiut, wynik czterech lat pracy, ale przede wszystkim - ogromnej pasji. To musi napawać nadzieją, bo brzmi niewiarygodnie - człowiek zapożyczający się u przyjaciół, aby dokończyć film, niemal bez środków do życia, odnosi tak ogromny sukces. Nie mogę doczekać się, jak potoczą się jego losy. 

Wielką radość sprawiła mi również statuetka dla Adele - mówcie co chcecie, może czujemy przesyt wobec tej dziewczyny, ale to kawał zdolnej baby, która nie rozmienia się na drobne i nie biega po tabloidach by opowiadać, jak lubi depilować nogi. Śledzę jej karierę od kiedy wydała pierwszą płytę. Poza tym jestem zauroczony jej spontanicznością i tym, co wyróżnia wielkich - normalnością. Normalnością, której brakło innej młodej babie - Jennifer Lawrence, zdaniem akademii najlepszej aktorce spośród nominowanych, za ciekawą może, ale według mnie zupełnie nie oscarową rolę w "Poradniku pozytywnego myślenia". Oczywiście, komentarze po gali rozpoczynały się od wzmianki na temat jej spektakularnego upadku w drodze na scenę, co można jako metaforę, myślę jednak, że było to zgrabnie wyreżyserowanym zabiegiem marketingowym. A ile pretensjonalności podczas podziękowań!

Zgoda - mój stosunek do Jennifer Lawrence jest efektem pominięcia przez szanowną akademię najlepszej aktorki spośród nominowanych - mowa o Emmanuelle Rivie, która - może nie wszyscy wiedzą - w dniu gali obchodziła osiemdziesiąte szóste urodziny. Jej rola w "Miłości" Hanekego jest kongenialna i na palcach jednej ręki można policzyć aktorki, które mogłyby się z nią mierzyć. Dlaczego więc nie została nagrodzona? Po pierwsze - Amerykanom ten rodzaj kina, jakim jest "Miłość" i problematyka, którą porusza, są obce; dla nich raczej zjadliwe kąski w rodzaju "Poradnika pozytywnego myślenia" niż metafizyczne mierzenie się z problemem śmierci. Po drugie - nagrodzenie Rivy byłoby chyba przyznaniem, że potężne Hollywood nie jest w stanie stworzyć tak potężnego aktorstwa - a przecież trzeba promować swoich. Decyzja akademii to potwierdzenie, że nominowanie filmu Hanekego we wszystkich kategoriach poza filmem obcojęzycznym było czystą kurtuazją. Nie wypadało inaczej, nagrodzić natomiast nie można jej było, bo okazałoby się, że europejskie kino, a szerzej - kino poza USA - jest ciekawsze, lepiej zrobione, istotniejsze, że jest sztuką, a nie tylko produkcją wielkich studiów filmowych. Zwyciężyło megalomańskie zaklinanie rzeczywistości. McDonald's też twierdzi, że przygotowuje świeżutkie, zdrowe jedzenie.

Niech o upadku rangi Oscarów, który symbolicznie i dosłownie przedstawiła Jennifer Lawrence jest fakt, że faworytem tegorocznej gali było "Życie Pi". Proponuję stworzyć osobną kategorię, w której można nagradzać takie kino: "Ckliwe familijne opowiastki o ludziach z dziwnym akcentem i zwierzętami w 3D, które nagradzamy, gdyż Chińczycy trzymają w bankach nasze amerykańskie obligacje, a bez wielkiej kasy nie zrobimy kolejnego trójwymiarowego fiku-miku". Film przesycony banalnymi recepturami na życie i pseudo-filozofią w stylu Paula Coelho, która wywołała mój wybuch śmiechu (jest taka scena: Pi na łódce przeżywa z tygrysem kolejną burzę, po której chwali Boga, że ten istnieje - kolejne dziesięć minut wylewałem łzy i powstrzymywałem kolejne parsknięcia, niemal leżąc między rzędami. 

Śmiech jest w ogóle dobrym lekiem na wiele życiowych przypadłości. Także oscarowego kaca. Mimo wszystko - brawo "Sugar Man"!


niedziela, 24 lutego 2013

Thriller medyczny i opowieści z dreszczykiem

Błażej Przygodzki, autor thrillera medycznego "Z chirurgiczną precyzją", będzie gościem "Kontrkultury" w radiowej Czwórce!

Akcja thrillera dzieje się w lecie 2012 roku, we Wrocławiu. Policja próbuje rozwikłać serię zagadkowych zgonów ludzi w sile wieku. Jednym z podejrzanych staje się Hubert Kłosowski, lekarz-kardiolog ze Szpitala Miejskiego, u którego leczyli się obaj zmarli mężczyźni. Początkowo żadne dowody nie obciążają lekarza. Sprawą zajmuje się komisarz Niedźwiecki z Komendy Wojewódzkiej. Gdy wreszcie znajduje potwierdzenie winy lekarza, kardiolog trafia do aresztu. A w tym czasie prawdziwy morderca planuje kolejną zbrodnię...

Błażej Przygodzki to scenarzysta, pisarz i dziennikarz. W pracy nad thrillerem pomogło mu doświadczenie, jakie wyniósł z pracy na planie dokumentalnego programu telewizyjnego Gliniarze, w którym dziennikarze towarzyszom policjantom podczas akcji. Jak przygotowywał się do napisania powieści i jak sportretował Wrocław, swoje rodzinne miasto? Między innymi o to zapytamy go podczas naszej rozmowy. 

W "Kontrkulturze" także pierwsza część cyklu "opowieści z dreszczykiem" oraz o tym, czy i kiedy w Polsce kultura będzie za "co łaska".

Słuchajcie radiowej Czwórki, startujemy tuż po 12!

sobota, 23 lutego 2013

W podróży czytam... Herberta

We wtorek, 26.lutego w siedemnastu miastach Polski ponad 400 wolontariuszy będzie rozdawać zakładki do książek z cytatami z wierszy Zbigniewa Herberta.

Miejscem akcji będą środki transportu publicznego i przystanki, zakładki będzie też można wziąć w miejskich bibliotekach. "Czytam w podróży... Herberta" to przedsięwzięcie Fundacji im. Zbigniewa Herberta oraz Klubu Herbertowskich Szkół. Jego celem jest popularyzowanie twórczości poety oraz czytelnictwa w ogóle. A podróż jest, zdaniem organizatorów, dobrym - a często jedynym - momentem w ciągu dnia, kiedy mamy czas cokolwiek przeczytać. 

Jest to kolejna akcja popularyzująca czytanie. Kolejna ciekawa akcja, która zostanie ludziom w pamięci (miejmy nadzieję). Wystarczy przypomnieć tylko, ile furory zrobiła "Cała Polska Czyta Dzieciom" czy nie tak dawno temu "Nie czytasz - nie idę z tobą do łóżka". Z tym ostatnim, znaczy się, z chodzeniem do łóżka, także musi być źle, skoro przyrost naturalny od kilku lat ujemny. Można powiedzieć, że z czytaniem wśród Polaków jest jak z rozmnażaniem - źle. Według badań Biblioteki Narodowej z 2010 roku 56% z nas nie przeczytało w ciągu roku ani jednej książki, 46% - nawet tekstu o długości trzech stron maszynopisu lub trzech ekranów komputera. 20% osób z wykształceniem wyższym w ciągu roku nie sięga po ani jedną książkę. Dane te przerażają, pokazują skalę spustoszenia. Moja polonistka, opisując zmiany w czytaniu uczniów mówiła: "kilka lat temu snobizmem było czytanie Alberta Camusa na korytarzu, podczas przerwy - w oryginale. Dziś snobizmem jest, jeśli w ogóle coś czytasz". 

Kto ponosi winę za wtórny analfabetyzm Polaków? W zdecydowanej mierze system oświaty. Cały proces wymagałby długiego i nużącego opisu, więc wskażę tylko kilka punktów.

1. Coraz uboższa lista lektur, która w zamierzeniu ministrów oświaty ma dać większą swobodę nauczycielom i ich nie ograniczać;
2. Coraz mniej czasu, jakie nauczyciel może poświęcić na omówienie lektur (a co zabiera czas? Na przykład coraz popularniejsze dzienniki elektroniczne, przy konieczności prowadzenia ich razem z tradycyjnymi uzupełnianie każdej informacji zabiera trzykrotnie tyle czasu, niż gdyby istniał tylko dziennik papierowy - sprawdziłem podczas praktyk!). Efekt traktowania nauczyciela jak urzędnika powoduje, że uboga lista lektur, która w zamierzeniach ma być minimum, zostaje potraktowana przez nauczyciela i uczniów jako maksimum - przecież poza lekturami z listy i tak nic nie będzie na maturze (podstawowej), więc po co się męczyć?
3. Matura - efekt trzyletniego biegu przez płotki, ocena schematycznej i pod klucz "analizy i interpretacji". 
4. Konieczność wyboru profilu kształcenia na początku liceum. Licea ogólnokształcące są tylko z nazwy. Wiedza poza przedmiotami wiodącymi, z jaką absolwent opuszcza mury liceum, to często wiedza na poziomie gimnazjum. 
5. "Moda na inżynierów". Humanistykę przedstawia się jako dziedzinę życia niepotrzebną w dobie wyższych technologii. Uczniowie zdają sobie sprawę, że "nie opłaca się" przykładać do historii czy polskiego, bo na tym nie można zarobić. Przekonanie, że wiedza ma wartość samą w sobie zastępuje zimny pragmatyzm. 

Mam wrażenie, że mimo kolejnych reform wciąż brakuje rozwiązań systemowych oraz wizji, jak powinna wyglądać oświata w Polsce. Celem stało się, by jak najwięcej osób zdobyło wykształcenie wyższe, nawet jeśli z wykształceniem nie ma to wiele wspólnego. A gdzie podziała się jakość kształcenia? 

A co Wy sądzicie na ten temat? Dlaczego nie czytamy? Jak można zmienić tę sytuację? Jaka jest Waszym zdaniem wartość takich akcji? A może niepotrzebnie bijemy na alarm? Zapraszam do dyskusji.

Pięć Cezarów dla "Miłości" Hanekego

Triumf "Miłości" Michaela Hanekego podczas tegorocznej ceremonii rozdania Cezarów. 


Laureat Złotej Palmy w Cannes został uznany za najlepszy film. Statuetka powędrowała do Michaela Hanekego także za najlepszą reżyserię i scenariusz oryginalny, a Emmanuelle Riva odebrała Cezara za najlepszą rolę żeńską. Jean-Louis Trintignant zdobył statuetkę za najlepszą rolę męską.

Francuska Akademia Sztuki i Techniki Filmowej nagrodziła trzema Cezarami obraz "Żegnaj, królowo" Romaina Windinga (najlepsza scenografia, kostiumy i zdjęcia). Za najlepszy film zagraniczny uznano "Operację Argo" Bena Afflecka. 

Cezary wręczono w tym roku po raz 38. Warto przypomnieć, że trzykrotnym laureatem tej statuetki jest Roman Polański. 

Podsumowanie Cezarów już jutro w "Kontrkulturze" w radiowej Czwórce, tuż po 12.00, a w niej także o akcji "Czytam w podróży... Herberta", która już we wtorek odbędzie się w kilkunastu miastach Polski.

czwartek, 21 lutego 2013

Cud anatomiczny...


 ... czyli o dniu, w którym język wszystkim nie w jamie, lecz na sercu leży


Anegdota, pewnie przez większość z Was znana, ale dobrych anegdot nie wstydzę się powtarzać: dzwoni telefon Michała Rusinka.
- Halo?
- Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Michałem Rusinek?
- Proszę pani, ja się deklinuję!
- Ach, to przepraszam, zadzwonię za pół godziny.

Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego - budzę się rano, włączam telewizor (tak, posiadam jeszcze telewizor, z konieczności raczej aniżeli z wielkiej potrzeby; to wynajmowane mieszkanie, zapchana piwnica, nie ma go gdzie postawić, a skoro już musi stać, to niech nie służy tylko do zbierania kurzu, choć to jego równie istotna funkcja). Włączam więc telewizor i od pierwszych minut czuję, że dziś będzie jakoś inaczej i niezwyklej - że dziś oto wszyscy mnie będą pouczać "jak mówić i pisać poprawnie". Na czele, oczywiście, z TVN24, moją ulubioną stacją informacyjną, która urozmaica poranki, serwując mi na śniadanie kawałki z poprzedniego dnia, prognozę pogody, tzw. przegląd prasy (czytaj: prezentację jednego artykułu na tablecie pewnej marki i w gruncie rzeczy bardziej o ten tablet niż o jakikolwiek przegląd chodzi), rzut oka na stoki narciarskie i codzienną relację, jak to się budzi miasteczko Wilanów. Stacją "witam i zapraszam", w której najwięcej anakolutów, błędów, językowych niedociągnięć i przegięć się rozpleniło, na czele z "właśnie" na końcu zdania właśnie. ("Połączymy się z Renatą, która jest w Parlamencie Europejskim właśnie"; "Prezydent podpisał ustawę właśnie"; "Witam i zapraszam właśnie"). Właśnie!

W drodze do pracy towarzyszy mi pewna komercyjna stacja radiowa. Słucham tej stacji z pobudek patriotycznych - pielęgnuję w sobie polskość, tę polskość, która każe cieszyć się z cudzych ułomności. Słucham więc sobie zagranicznych piosenek i czuję, że nie jest jeszcze ze mną tak źle, że krową nie jestem, bo po kwadransie męczy mnie ta sieczka w komercyjnej stacji. Tam błędów na co dzień mniej, ale ile można popełnić błędów, jeśli emituje się właściwie same piosenki? Ale i tamta ekipa wyczuła pismo nosem i włączyła się do akcji czytania szeleszczących wierszyków. Fajne to w gruncie rzeczy, dobrze brzmi między angielskimi przebojami

Strach pomyśleć, co się wydarzy do północy: może pewna modelka, znana z reklamy biustonosza "push-up", oświeci mnie, jak make my polish sexy, może politycy wreszcie zaczną używać poprawnie zdań złożonych. Nie wiem, czy w dniu takim jak ten mam siłę iść do sklepu, by nie usłyszeć: "w czym mogę pomóc?", nie wiem, czy mam ochotę włączać się w różne projekty. Od projektów wolę gotowe przedsięwzięcia i realizacje, podobnie jak udekorowane, zamieszkałe domy od ich projektów właśnie.

A wszystko jakby przepasane wstęgą, miedzą zieloną, na niej z rzadka (dziś częściej) homilianci siedzą. I kazania mi o języku prawią.  Wczoraj i jutro walą byki jak torreadorzy na corridzie, ale dziś - dziś wszyscy jesteśmy polonistami, dziś nas to obchodzi, poza tym konkurencja zrobi z tego newsa, a więc i my musimy. Ciekaw jestem, czy wszystkie te stacje telewizyjne, gazety, portale internetowe z tej okazji zatrudniły korektorów i ekspertów od języka, których dawno temu pozbyli się byli, bo czytelnik, głupi, ważne że wejdzie, kliknie, pobierze content, a przy okazji obejrzy reklamy, nawet jeśli nie będzie kontent z byków, które walą państwo redaktorzy. Ważne, by klikalność była, oglądalność i żeby taniej, szybciej, krócej! Więc się posadzi jakąś studentkę-idiotkę, ażeby o Bieberze pisała dla idiotek, które jeszcze studentkami nie są, a jak się okaże, że dwa zdania do kupy sklecić potrafi, to będzie pisała o polityce, w końcu to jeden staw. Sadzawka. Kałuża. Mielizna.

Kończę studia, które - może to ich porażka, a może moja - nie uczyniły mnie językowym purystą; językiem posługuję się tak, jak przy całowaniu z języczkiem - na czuja. 56% Polaków, którzy w ciągu roku do ręki książki nie wzięli (może też dobrze całują, a trzymają się np. posady), z tym czuciem narodowego jęzora może mieć problemy. I pewnie to głównie do nich jest skierowana dzisiejsza akcja. Tylko po co ta fałszywa troska? Język jest co dzień. A z tą troską to jak z religijnością znacznej części Polaków - od święta. 

Nie żebym był pesymistą. Podoba mi się to. Raz do roku tylu ludzi uświadamia polonistom, że jednak do czegoś bywają potrzebni. Poza tym Goya, Zagrobelny i inni nagrali specjalne wersje swoich piosenek, z tekstów usuwając znaki diakrytyczne. I eureka! Wreszcie teksty te stały się interesujące i o czymś, nareszcie przykuły moją uwagę. 

Język polski jest ą-ę. Ale w pełni tylko na piśmie. Warto pamiętać, że "ę" w wygłosie:  ("proszę", "zrobię", "dziękuję" - jeszcze silnie akcentowane!) brzmi druzgocąco, jakoby z ust Izabeli Łęckiej czy pani Dulskiej. A doprawdy trudno mi się zdecydować, czy wolę to nasze społeczeństwo czy społeczeństwo z samych Łęckich lub Dulskich złożone. Chociaż - czy nie na jedno wychodzi?


środa, 20 lutego 2013

"Sugar Man"

Najkrócej, jak tylko się da, z jednego właściwie powodu: to film, o którym można rozmawiać po obejrzeniu, film, przy okazji którego muszę wyjątkowo ważyć słowa, by nie zabrać Wam choćby grama przyjemności w trakcie seansu.

Sixto Rodriguez w latach 70. wydał w USA album, który okazał się totalną klapą. Po kilku latach w tajemniczy sposób piracka kopia tej płyty dotarła do RPA, ogarniętej walką z apartheidem, a jego piosenki stały się hymnem rewolucji dla całego pokolenia, ważniejszymi od The Rolling Stones i Boba Dylana. Sixto Rodriguez zaś przepadł bez wieści. Wśród fanów krążyły pogłoski o jego samospaleniu podczas jednego z koncertów. Po ponad dwudziestu latach dwóch fanów piosenkarza postanawia dowiedzieć się, w jaki sposób zginął ich idol. Prawda, którą odnajdą, okaże się zupełnie inna, niż się spodziewali.
Choć bardzo cenię kino dokumentalne, nie spodziewałem się, że dokument można oglądać do tego stopnia z zapartym tchem, niczym sensacyjną fabułę. "Sugar Man" to barwna, piękna opowieść, uwodząca od pierwszej do ostatniej sekundy, wbijająca w kinowy fotel.

wtorek, 19 lutego 2013

Court show

Helikopter nad konwojem, który doprowadził Katarzynę W. do sądu w Katowicach.
 Oglądałem na żywo rozpoczęcie procesu jednej z najbardziej "medialnych" postaci ostatnich dwunastu miesięcy. W przerwach pomiędzy relacjami z sali sądowej, sprzed sądu oraz transmisją z wspomnianego już helikoptera - rozmowy z gośćmi w telewizyjnym studio. Wśród nich - sędzia-celebrytka, Anna Maria Wesołowska, która sądziła swego czasu na głównej antenie TVN-u setki statystów z agencji aktorskich, co za dwieście złotych wcielali się w zbrodniarzy, złodziei, gangsterów i gwałcicieli. Wśród nich także kilku moich znajomych, łakomych - na sławę czy tych kilka stów? - doprawdy, sam nie wiem.
Katarzyna W. dała tabloidom wiele pożywki z własnego życia, wczoraj zaś próbowała bronić swojej prywatności i dóbr własnej rodziny, wnioskując wraz z obrońcą o utajnienie procesu. Analizę psychiatryczną pozostawiam ekspertom. Tragedię pozostawiam bliskim. Refleksję - nam wszystkim.
Nie jestem tylko pewien, gdzie odbywa się proces - tam, na sali w Katowicach czy w studiu, w blasku reflektorów? A może proces już dawno za nami? 

Powitanie

Myślałem o tym miejscu od dłuższego czasu. O tym, że powstało kilka lat temu i ciągle czekało - niezagospodarowane. A może być ciekawym miejscem dyskusji. Dyskusji, a nie - mam nadzieję - nużącego monologu autora. Nie lubię monologów - wolę dyskutować. O kulturze i polityce, gospodarce, technologiach, o wszystkim, co w jakiś sposób mnie dotyczy, buduje lub niszczy. W końcu, mamy to szczęście w nieszczęściu, że żyjemy w ciekawych czasach, które warto opisywać, roztrząsać, rozgrzebywać i rozdrapywać niczym rany. Tak postrzegam rzeczywistość: jako atakującą, raniącą nas nieustannie, otulającą, ogarniającą.
To blog o powietrzu, którym oddycham. Świeżym powietrzu wiosennym, zatęchłym smrodzie jesienno-zimowym, gorącym, letnim skwarze i aromacie antykwariatu, ciepłym oddechu bibliotecznym i alkoholowym wyziewie knajp. I o wszystkich nutach, jakie w tym powietrzu udaje mi się odnaleźć.

To przede wszystkim miejsce dyskusji o kulturze w różnych jej przejawach. Niektóre poznałem lepiej, inne gorzej; to miejsce poszukiwania mojego języka i zderzenia go z językami innych. Nie braknie pewnie innych tematów, kulturze pokrewnych, choć w pewnym od niej oddaleniu.

  Chciałbym, aby to miejsce nie wykluczało nikogo i było przyjazną przestrzenią, do której już teraz serdecznie Was zapraszam.

Nie czujcie się gośćmi, lecz współgospodarzami, bo taka też jest kultura!