Banner gora

poniedziałek, 3 maja 2021

Żaden cud

Z T. korespondujemy od jakiegoś czasu. Mieszka w mieście wojewódzkim. Zaraża uśmiechem i radością, która bije z każdej nuty jej głosu. Od czasu do czasu dzwoniła, jeszcze „za poprzedniego konkursu” do Poranka. 


Cieszę się każdym dniem, każdą dobrą chwilą, każdym doświadczonym dobrem. A nie zawsze tak było. Kiedyś ćwiczyłam się w perfekcji dla perfekcji. Przystopowała mnie siostra – depresja. Kiedy po siedmiu latach walki przyznałam się w końcu przed sobą (i innymi), że to choroba i że ludzie mogą mi pomóc – wyszłam z tego i od tej pory żyję inaczej. Można powiedzieć, że stał się cud. 

 

Ile w tym niewielkim fragmencie wątków do rozwinięcia. Choćby ten, jak bezwzględni potrafimy być wobec samych siebie. Jak bowiem inaczej nazwać siedmioletni wyrok wydany na samą siebie? Siedmioletnią walkę z olbrzymem bez sprytu i zręczności Dawida? Zapewne z narastającą świadomością, że to syzyfowy wysiłek, podejmowany każdego dnia? Wyrok wymiaru sprawiedliwości rodem z Procesu Kafki lub z innej przerażającej wizji, gdy uciekinier jest jednocześnie goniącym i w wielkim (i tragicznym) finale zapędza się w kozi róg. Albo dokonuje egzekucji na samym sobie. Nie tylko i nie zawsze w wymiarze dosłownym – istnieją zmyślne egzekucje na raty. Zabijać można siebie po kawałku. Obgryzać do kości. 

Inna część tej opowieści - życie przed. Perfekcja dla perfekcji. Cel po to, by mieć cel. Przypomniał mi się program o wynalazkach i nowoczesnych rozwiązaniach technologicznych. Pokazywali ekipę szykującą się na mistrzostwa świata w jeździe superszybkimi motorówkami, zdaje się w Australii. Budowa katamaranu, niewielkie zanurzenie, rozwiązania umożliwiające unoszenie się na poduszce powietrznej. Rozpędzić się tak szybko, by balansować na granicy wywrotki - niby w wodzie, trochę nad nią. Czy nie taki mógłby być obraz ilustrujący życie przed

A jakie jest życie po? Włożeniem stóp do zimnej wody tego samego jeziora. Najpierw szok wywołany różnicą temperatur i przeszywające zimno, które naraz w tajemniczy sposób zamienia się w jakieś dziwne odczucie ciepła. Wreszcie –  zespolenie. Oddanie się falom docierającym do przystani. Spokój i cisza.

Ile trzeba pokonać drogi z owej motorówki nad przystań – wiedzą to ci, którzy tego dokonali lub choćby postanowili spróbować. A tych, którzy się wahają, należy przestrzec - to żmudna, kręta ścieżka, która potrafi niespodziewanie kończyć się byle gdzie i dalej trzeba przedzierać się przez niewykarczowany teren. Umorusać w błocie. Uciekać przed wilkami. Być może, gdy jest już się u brzegu i zanurza stopy w wodzie, myśli się o tym inaczej, jednak - to żaden cud. Nie oczekuj go. 

Oczekiwane cuda nie nadchodzą.